
werowy ogród 09/17
W tym roku dość wcześnie zorientowałam się, że przyszła jesień. Jeszcze zanim zaczęliście swoje koszyki, bagażniki, patelnie, fejsbuki i insta zasypywać podgrzybkami, jeszcze zanim zrobiliście sobie selfie z muchomorem, ja już wiedziałam.
Gdyż tak jak bocian wracający z południa, tak jak czerwony tulipan próbujący się przebić przez czarną szmatę w ogrodzie grażyny zwiastują wiosnę, tak samo i jesień ma swoich niezawodnych zwiastunów, z których najbardziej spektakularnym jest kwitnąca rozplenica.
I wygląda ona aż za pięknie jak na mój ogród.
Tu trzy szmaragdy, tu wyschnięte zielsko, tu dogorywająca wierzba i w tym wszystkim te dwie rozplenice.
Gdyby nie one, to już w ogóle nie miałabym gdzie robić fotki na insta, a tak to wiadomo, że rozplenica jest zawsze dobrym pomysłem. Ratuje całą sytuację, bo jak sami zapewne wiecie ani szmaragdy, ani świerk konika niestety nie są zbyt #instafriendly.
Chociaż mogłabym na razie udawać, że jesieni w ogóle nie ma, bo akurat ten zakątek wygląda cały czas identycznie od maja, czyli odkąd szczęśliwym trafem nabyłam w biedronce dwa flamingi.
Np. buki ciągle sądzą, że jest lato i ciągle są fioletowo-różowe, tylko w trochę bardziej wyblakłym odcieniu.
Chyba zaprowadzę wszystkie buki do ich kolegi – derenia, niech zażyją trochę motywacji i zarażą się entuzjazmem do jesiennego przebarwiania, bo moi followersi nie mogą się doczekać ich pomarańczowych stylówek.
A dopóki to się nie wydarzy, to na szczęście mam w zanadrzu barbulę.
I pięknotkę.
Czyli mam zapasowy kontent na insta, którym zagospodaruję najbliższe kilka tygodni, dopóki buki nie zaczną wyglądać szałowo.
Wreszcie doczekałam się warzywa w moim ogrodzie. Co prawda miałam już rzodkiew, ale nieoczekiwanie zaczęła piękne kwitnąć i żal mi było ją zjeść. Później miałam fasolę, ale niestety też była za ładna, gdyż zdecydowałam się na fioletową i – jeszcze gorzej – fantazyjną, czerwono-białą. I teraz mam takie białe stworki i też nie wiem czy nie są za ładne, żeby wylądować w garze.
No sami zobaczcie jak sobie wesoło wyglądają na tym krzaczku, na pewno weselej niż w garnku, a już na stopro weselej niż w moim brzuchu.
Więc rozumiem dlaczego miłośnicy zwierząt nie chcą zjadać kota oraz krowy, ale niestety jako miłośniczka warzyw mam analogiczny problem z dynią i fasolą.
Dlatego w następnym roku sieję tylko brzydkie warzywa, np. pyrę oraz seler. Brzydkie warzywo to jadalne warzywo.
A teraz kolejna dziwna sprawa – pomidory przeżywają drugą młodość.
Nie wiem dlaczego, powinny się skapnąć, że już jesień, przecież obok nich leżą nawet brązowe liście, które zaczęły spadać.
I teraz znów się zdziwicie, otóż okazuje się, że juki mnie kochają. Przyniosłam je tutaj gdy były chore, liście podziurawione i na dodatek brązowe. I mimo tego, że mam w ogrodzie zupełnie odwrotne warunki do tych, które lubi juka i na dodatek wsadziłam je w cieniu i na drugi dodatek – stały w wodzie niekiedy całymi dniami, bo mam ciężką, nieprzepuszczalną glebę, to teraz wyglądają jak z obrazka.
I ostatnia fota, bardzo wymowna. Dotycząca ostatniego artykułu cezara na temat hortensji bukietowej. Jak w praktyce wygląda abdykująca królowa? Właśnie tak.
Dyskretnie ukryta w gąszczu innych roślin, tak należy z nią postępować.
No i w ogóle to mam jeszcze zwierzenie w innym temacie – zamknęli (znaczy zlikwidowali darmową wersję, ale to w okolicy poznania pojęcia równoznaczne) mój ulubiony program komputerowy do obróbki zdjęć, więc zaczęłam je obrabiać w telefonie. Niestety okazało się, że w telefonie wyglądały pięknie i stylowo, a po przerzuceniu na kompa już nie i trudno się połapać co jest krzakiem, a co flamingiem.
I mimo że na kompie ten post wygląda kiepsko, to jednak na moim telefonie nadal jest ok, więc jeśli ktoś chce go przeczytać i obejrzeć ładne fotki, to zapraszam do skorzystania z mojego tel.
A po drugie – mam nadzieję, że zaczynacie czytać moje posty od końca, bo w innej sytuacji, to już nic nie zaradzimy.