Przeskocz do treści
Z koglem moglem to jest tak, że jest to symbol przyjaźni mojej i FKi, to znaczy, że gdy się spotykamy i sobie słodko przyjaciółkowo siedzimy na tapczanie i FK mówi: może byśmy coś obejrzały? To wiadomo że obejrzymy najpierw kogel mogel, a chwilę później kogel mogel 2. I teraz, po tylu latach nasza tradycja zyskuje powiew świeżości – kogel mogel 3. Tylko czy jest się z czego cieszyć?
Ehhh, kochani followersi, a nie, zaraz zaraz, jak to się mówi na blogu… Ehh, kochani czytelnicy, zapomniałam o tym blogu na pół roku, ponieważ.
Jakby wam to napisać… żeby było prosto i przystępnie, ale jednocześnie niedołująco i nieprzygnębiająco. Po pierwsze powiem wam, że jedną relację już napisałam w piątek, po prostu leżałam sobie do góry brzuchem na tapczanie wielce zmęczona całotygodniową pracą, aż nagle wstałam, poszłam do kompa i napisałam ponad tysiąc słów wylewając z siebie wszystkie zarzuty nie tylko wobec zeteżetów, nie tylko wobec branży ogrodniczej, ale przede wszystkim wobec narodu, który po prostu nie jest gotowy na nic lepszego, co na wschodzie PL dobija jeszcze bardziej, ponieważ dosłownie razi w oczy niewinne osoby przybywające tu nie po depresję, lecz inspirację, w tym mnie.
To jest taka tradycja wyniesiona z pradawnych czasów, kiedy moi wspaniali czytelnicy nie mieli jeszcze do czynienia z miejskim ogrodnikiem, lecz z werxwer i wzięła się stąd
To jest takie bez sensu, że aż nie wiem od czego zacząć. Byłam w briko i tylko chciałam kupić dwie butelki zwykłego nawozu w płynie do roślin zielonych, czy to brzmi jak jakaś skomplikowana misja? Nie, wchodzisz do sklepu, chwytasz dwie butelki, płacisz i do widzenia. Jednak na półkach z nawozami zobaczyłam coś, co mi wbiło kołek w mózg i teraz nie wiem jak go wyjąć.
Minimalizm nie do końca się sprawdza w życiu ogrodnika, wiem to nie od dziś, a na pewno nie sprawdza się w moim życiu i powiem wam dlaczego – otóż głównym powodem mojego wieloletniego wyznawania maksymalizmu jest chęć wygodnego wykonywania pracy oraz bycie dobrze przygotowaną na każdą okoliczność, a nie przygotowaną minimalistycznie czyli minimalnie czyli niewystarczająco.
Dobra, teraz tak serio, czy w ogóle znacie cokolwiek gorszego od lipca? Od trzydziestostopniowych upałów, od braku deszczu, od spoconych januszów na zwyczajnych miejskich, nieplażowych ulicach, którzy sobie chodzą bez koszulki, a ich owłosienie klatowe jest całe spowite lepką mazią, czyli ich własnym januszowym potem zmieszanym z miejskim brudami i nieszczęśliwie zaplątanymi w to wszystko małymi owadziątkami takimi jak mucha, czy biedronka?
Kiedyś cykl #werowyogród był totalnie regularny – co miesiąc publikowałam moje ogrodnicze zwierzenia, ale niestety pod koniec lata zeszłego ogrodu cały ogród utonął, co było niezwykle smutne i na domiar złego trwało aż do kwietnia tego roku. Co się wydarzyło w tym czasie oprócz werowej depresji? Już mówię.
Trawy ozdobne to idealne rośliny dla początkujących ogrodników, bo nie ma przy nich w ogóle żadnej roboty oprócz ścięcia raz w roku i podrzucaniu jedzonka (czyli głównie azotu). Opcjonalnie można też podlewać, ale ja ani razu tego nie zrobiłam i rosną git. Więc jedyny konieczny zabieg – przycinanie omówimy w tym krótkim i nieskomplikowanym poście, który jest tak samo nieskomplikowany jak pielęgnacja traw.